Translate

czwartek, 3 lipca 2014

King of Warriors 1

   Wiekowe cegły, gnijące drewniane deski, wokół roztacza się nieprzyjemny zapach padliny. Słyszałam bardzo głośne krzyki. Delikatnie pchnęłam drzwi. Wnętrze, które ujrzałam, szalało od czerwieni. Wszędzie obijali się o siebie pijani ludzie. Moją uwagę przyciągnął ring, który umieszczony był kilka kroków od starego baru. 
Zawsze fascynowałam się ulicznymi walkami. Jednak ten świat był odległy i dotąd dla mnie nieosiągalny. Moja pasja nie zgasła, lecz zamieniła się w podstawową wiedzę o ciosach wykorzystywanych w MMA.  W praktyce także umiałam się bronić, lecz ta część umiejętności była już bardziej instynktowna. 
   Na polu ograniczonym białymi liniami i z jednej strony siatką - która nie wyglądała jak zwyczajny kawałek ogrodzenia - walczyło dwóch mężczyzn. Jeden z nich miał przerażającą przewagę wzrostu i masy, drugi był mniejszy, lecz nie wiem jak wyglądał, ponieważ miał na sobie ogromną czarną bluzę, a jej kaptur zasłaniał mu twarz. Wszyscy zgromadzeni skandowali "Bang!". Jasne było, że chodziło o jednego z zawodników. Uważnie przyglądałam się ciężkim, wolnym, ale też celnym ciosom pokaźniejszego mężczyzny oraz szybkim, starannym i wbrew pozorom - silnym - uderzeniom przeciwnika. W tym momencie czułam niezwykłe podniecenie. Jakbym opuszkiem palca mogła dotknąć skrawka moich marzeń. W pewnej chwili odniosłam wrażenie, że mam omamy. Nie wierzyłam w widok przede mną. Drobniejszy chłopak powalił napastnika. Szczęście? Jednak i ta myśl została szybko podburzona. Tłum jeszcze głośniej wykrzykiwał "Bang!", "Zwycięzca!", gwizdali, euforia na sali nie miała granic.
   Zapomniałam, że jestem w zupełnie obcym i niebezpiecznym miejscu. Poczułam jak ktoś kładzie dłoń na moim ramieniu. Nagły wzrost adrenaliny spowodował, że zrobiłam szybki obrót i powaliłam napastnika. W jednej chwili gwar ucichł. Teraz każde zabójcze spojrzenie skierowane było na mnie. Ku mojej osobie zmierzał otyły, stary, łysy mężczyzna z licznymi bruzdami na twarzy. Stanął naprzeciw i się przedstawił.
 -Hej! Jestem Bella. A ty młoda? Jak się tu znalazłaś?
Sprawiał wrażenie groźnego, przekrwione oczy wlepiały się we mnie oczekując odpowiedzi.
Nie okazując strachu odpowiedziałam dumnie:
 -Nazywam się Muteki. Muteki Dō.
-Nie zdradzisz nam nic więcej?
-A czy to potrzebne? Założę się, że wszyscy tutaj też macie wiele tajemnic. - zebrani wokół spuścili wzrok lub obrócili głowy w innym kierunku -Uważam, że moje umiejętności pozwalają mi się zmierzyć z jednym z was.
Nawet nie zauważyłam kiedy zawładnęła mną pycha i ryzykanctwo.
 -Przystopuj młoda, zginiesz z tą pewnością siebie. - poradził Bella.
 -Chcesz się przekonać? Powinienem raczej zapytać inaczej. Chcesz oddać mi swoje życie? - usłyszałam z tłumu niski głos. W moją stronę szedł wysoki, atletyczny mężczyzna, w kowbojskim kapeluszu i z czerwonym malboro wystającym spomiędzy popękanych warg.
-Idziemy na ring! Tylko niech Bella przypilnuje moich rzeczy! - krzyknęłam.
Każdy dorosły w tym momencie orzekłby, że jestem nieokrzesana, lekkomyślna. Nie miałam nic do stracenia, wierzyłam w siebie. Momentalnie poczułam więź do tego miejsca i nie chciałam jej stracić. Starszy pan, który jako pierwszy do mnie zagaił wydawał się być bardzo miły i ciepły.
Rywal miał przymrużone oczy i trzydniowy zarost. Długie nogi i ręce, wiele blizn i tatuaży. Nie będzie łatwo, ponieważ nie wyglądał jak ktoś, kogo bez wysiłku można pokonać.Dobrze, że lubię wyzwania. 
   Walka się zaczęła. Uniknęłam lewego prostego i kopnięcia z półobrotu, ale oberwałam sierpowym i Yoko-Geri*. Mój przeciwnik miał długie ręce i nogi, trzymał mnie na dystans tak, bym nie mogła nic zrobić. Niektórych  ataków nie znałam, było to dla mnie coś nowego, lecz domyślałam się jakie jest ich pochodzenie.  Nie radziłam sobie zbyt dobrze z napastnikiem. Z tłumu dobiegały pomruki "Stary, długo ci to jeszcze zajmie? To tylko mała dziewczynka." Wściekła zużywałam niepotrzebnie coraz więcej energii, przez co moje uderzenia nie zawsze trafiały w mężczyznę. Uchyliłam się przed kolejnym ciosem.  Usłyszałam głośne "teraz" i podbródkowym powaliłam bestie. Szybko obejrzałam się w kierunku dobiegającej komendy, ale widziałam już tylko cień postaci odchodzącej w zdziwiony tłum. Po krótkiej chwili ktoś z widowni krzyknął "Muteki", a moje imię odbiło się jakby echem po pomieszczeniu. Teraz wszyscy wołali na moją cześć.  Ucieszona, a jednocześnie zaciekawiona rzuciłam się w pogoń za nieznajomym wybawcą. Niestety, było już za późno, nie znalazłam go. 
    Zrezygnowana podeszłam do Belli, a on dał mi moje rzeczy i plik banknotów.
-Co to za smutna mina? Wygrałaś! Nadal nie mogę w to uwierzyć. Może i jesteś dość dobrze zbudowana jak na dziewczynę. Gdy się poruszasz widoczne są twoje mięśnie, a triceps masz zawodowy, ale nadal jesteś małolatą. 
Bella był bardzo miły. Natychmiast wzbudził we mnie sympatię. Zachowywał się jak dziadziuś, który dba o ukochaną wnuczkę. Po chwili ciszy zwróciłam uwagę na gotówkę, którą trzymałam w ręku. 
-Co to jest? - spytałam.
 -Myślisz, że jak my zarabiamy? To 30% pieniędzy z zakładów. 10% wędruje do mnie, a reszta do szczęśliwców, którzy na ciebie postawili. Dziś dostaniesz także pozostałe 60%, ponieważ nikt nie spodziewał się, że wygrasz.
Oszołomiona ciągiem wydarzeń dnia z rozdziawioną buzią chowałam wynagrodzenie do kieszeni plecaka. To miejsce mnie zachwyciło, nie musiałam się zastanawiać by podjąć decyzję, którą od razu się podzieliłam.
 -Bella, ja jeszcze tu wrócę!
Pożegnałam się i wyszłam.
    Wróciłam do swojego wiecznie pustego domu.  Zostawiłam bagaż i aparat w kącie przy komodzie. Rzuciłam się brudna na łóżko, po czym zmęczona zasnęłam.

*Yoko-Geri jest to nazwa kopnięcia w bok, w Karate Kyokushin