Translate

wtorek, 10 lutego 2015

King of Warriors 5

Nie zważając na nic, szłam spokojnie środkiem szerokiej ulicy. Ze starych, zardzewiałych rynien, cichutko i leniwie spływały krople wczorajszej, dawno zapomnianej burzy. Dziś też zapowiadał się niespokojny wieczór. Cisza i spokój groziły wybuchem gromadzących się frustracji. Wyciągnęłam ipoda i włożyłam dwie zniszczone słuchawki do uszu.
Zza jednej z kamienic wyszło trzech mężczyzn. Ubrani w przetarte, skórzane ramoneski, wysokie wiązane buty. Jeden z nich miał na głowie biały kaszkiet, którego brzegi wyginały się do dołu. Drugi wyróżniał się niezwykle długą brodą, a trzeci - intensywnymi, czerwonymi sznurówkami i fantazyjną klamrą od paska w kształcie orła. Żeby się nie pogubić, gdy znów będę czytać te nieokiełznane kartki pamiętnika, zainspirowana książką Mian Mian, nazwę ich numerami, jeden - pan w czapce, dwa - blondyn o bujnej brodzie, trzy - fiołkowe oczy i fantazyjne, krwiste sznurówki. Szli tak niepokornie w moim kierunku. Rozkołysani na boki, z rękami w kieszeniach.  Za ich plecami ujrzałam ukryty w mroku zarys męskiej sylwetki, lekko mnie to zaniepokoiło. Przebiegł niczym cień, bezszelestnie, kryjąc się między leciwymi budynkami.
Mężczyzna numer dwa podszedł do mnie pierwszy, kompani stali po jego bokach. Z szerokim uśmiechem wyciągnął do mnie rękę i chwycił za szyję unosząc kilka centymetrów nad ziemią.
-Powinnaś się domyślić z kim nie zaczynać.
Zaczęłam się dusić, łapczywie próbowałam zaczerpnąć choć odrobinę powietrza, czułam ucisk, obezwładnianie ciała. Dźwięk z odtwarzacza uspakajał mój umysł, pozwalał na resztki racjonalnego myślenia. Postanowiłam wykorzystać ostatnie siły. Uniosłam nogę i kopnęłam napastnika w krocze. Upuścił mnie na ziemię. Zachwiałam się, wzięłam szybki, porządny oddech i dobiłam numer jeden ciosem w szczękę. Jego śnieżnobiała czapka upadła na ziemię. W jednej sekundzie dwa i trzy rzucili się na mnie. Nie byłam przerażona, nie myślałam już, działałam instynktownie. Gdy panowie zamierzali zmasakrować pięściami moją buzię szybko kucnęłam. Udało mi się jednego dość silnie uderzyć pod kolanem. Przewrócił się. W ułamku sekundy lekko się uniosłam i zrobiłam zamach na brzuch pana numer trzy. Zdarłam sobie skórę z kostek zahaczając pięścią o klamrę od paska.  Żaden nie spodziewał się, że jestem aż tak dobra, byli odrobinę oszołomieni. Wykorzystałam ten moment by... by uciec.
Wzięłam nogi za pas. Chyba nigdy jeszcze tak szybko nie biegłam, poczułam ulgę. Orzeźwiające powietrze zdradzało mi największe sekrety życia. Spokoju, który mnie ogarniał nie były w stanie przerwać nawet groźne, pojedyncze grzmoty, które przebijały się przez muzykę w słuchawkach. Nie czułam bólu, ale z mojej dłoni sączyła się krew. Bordowa i gęsta zostawiała za mną ślady. Z impetem wpadłam do mieszkania. Dla bezpieczeństwa szybko zamknęłam drzwi. Opadłam na kanapę i odłożyłam ipoda.  Rozluźniłam się, poczułam nieopisaną ulgę. Włączyłam telewizor, zaczęłam ogłupiać kolejnymi serialami. Długo nie wytrzymałam, ponieważ od tego pustego jazgotu bolała mnie już głowa. Zgasiłam to grające pudło i puściłam  "Sgt. Pepper's Lonely Hearts Club Band" Beatlesów. Rozpłynęłam się w relaksujących dźwiękach muzyki. Bywały momenty gdy pogrążona w melancholii i samotności ściskającej mnie z każdej strony wspominałam listy od rodziców. Wymyślałam sobie co teraz robią, czy za mną tęsknią. Tak, teraz też był moment gdy wymyślałam nowe scenariusze przygód mamy i taty. W tych czterech ścianach wcale nie było mi źle, lecz od czasu do czasu miażdżyła mnie cisza własnego domu. Zauważyłam, że wybrudziłam kanapę krwią. Poszłam po ręcznik z zimną wodą i zmyłam ślad. Dzisiejsze wydarzenia, a co za tym idzie - zachwianie emocjonalne dało mi w kość. Otworzyłam okno, pozwoliłam zapachowi tytoniowych kwiatów zabrnąć aż tu. Usiadłam na parapecie, zapaliłam wysoką, prostą lampę, która stała obok mnie. Teraz jedyne czego potrzebowałam to dobrej książki. Wzięłam z prostego, modernistycznego stolika "Białą Gejszę" i zatopiłam się w lekturze. Szum deszczu zakłócał dźwięki Beatelsów, a ciężkie powietrze osiadało na barkach, chwile słabości zniknęły wraz z burzą. Co kilka minut jakaś niesforna kropelka kapnęła na kartkę książki. Myślę, że i ja jestem taką niesforną, odosobnioną kropelką, która upada tam gdzie nie powinna.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz